*Caitlin*
Stałam jak zamrożona, czując się, jakbym oglądała film z
cudzego życia, rozgrywający się tuż przed moimi oczami. To wszystko było zbyt
niemożliwe, zbyt szalone, by się działo na prawdę. Wycie syren i krzyki
sanitariuszy, policjantów i detektywów stworzyły ogłuszający zgiełk. Moje oczy
skanowały to, co się działo, ale nie znalazły tego, kogo szukały.
- Caitlin!
Odwróciłam się, pełna nadziei a mój wzrok spotkał się z
brązowymi oczami, ale to nie te czekoladowe oczy, które chciałam zobaczyć.
Adam rzucił się w moim kierunku.
- Caitlin. – powtórzył. – Dzięki Bogu, że jesteś cała! Nie
możesz sobie wyobrazić, jak się ucieszyłem, słysząc twój głos. Byłem tak
przerażony.. Wyszedłem ze sklepu na stacji benzynowej, ale ciebie tam nie było.
– chciał trzymać mnie blisko siebie, ale odsunęłam się.
- Gdzie jest.. – moje pytanie zostało przerwane przez
policjantkę, która podeszła.
- Caitlin? – zapytała.
Skinęłam głową.
- Chodź ze mną. – uśmiechnęła się, wskazując na swoją
odznakę. – Jestem oficer Meredith Sanchez. Możesz mówić do mnie Meri.
- Meri, wiesz może gdzie…
- Teraz się tym nie przejmuj, kochanie. – powiedziała. – On
już nigdy cię nie skrzywdzi.
- Ale..
- Chodź ze mną. – powtórzyła, sadzając mnie na wózku
inwalidzkim i wioząc w stronę tłumu ludzi.
Spojrzałam przez ramię, ale Adam zniknął.
Meri poprowadziła wózek przez tłum, a następnie posadziła
mnie na tyle karetki. Wszyscy sanitariusze rozmawiali na raz, wyliczając
uszkodzenia mojego ciała, gdy obejrzeli siniaki i rany na twarzy.
Kazali mi zapiąć pasy na jednym z wyściełanych foteli.
- Przepraszam.. – powiedziałam do wysokiego, czarnoskórego
faceta, który pachniał miętą i wyglądał jak młody Usher. – Gdzie jest Justin?
- Słucham? – spytał, klękając, by wyraźniej słyszeć, co
mówię, ale wtedy kilka pielęgniarek odsunęło się od drzwi i mogłam wyraźnie
zobaczyć frontowe drzwi dużego, domku z cegły, w którym byliśmy zamknięci.
Justin był wyprowadzany z domu w kajdankach, przez dwóch
policjantów.
Poczułam, jak moje serce rozbija się na tysiące kawałków.
- Justin! – krzyknęłam, wstając z wózka i ruszając do
wyjścia z karetki. – JUSTIN!
On oczywiście nie mógł mnie usłyszeć przez to całe
zamierzanie, bo nawet nie spojrzał w moją stronę, gdy został wepchnięty do
radiowozu.
Łzy spływały mi po policzkach.
- Justin… – wyszeptałam.
- Panno Beadles, musimy panią poprosić, żeby pani usiadła. –
powiedział facet wyglądający jak Usher.
Spojrzałam na jego plakietkę i zobaczyłam, że nazywa się
Marvin.
- Marvin? – zapytałam.
Skinął głową.
- Będę mogła go kiedyś jeszcze zobaczyć?
- Kogo? Faceta, który
cię zranił? – spytał. – Nie, on już nigdy nie zrobi ci krzywdy.
- Nie, chodziło mi…
Przerwał mi kierowca karetki.
- Panno Beadles, ma pani usiąść, dobrze? – powiedział. –
Musimy zabrać cię do szpitala.
Odwróciłam się w stronę drzwi i spojrzałam tam, gdzie powinien
być Justin, ale on zniknął tak jak Adam.
Gdy usiadłam, poczułam się bardzo samotna.
Byłam szczęśliwa, że Justin żył, ale wciąż czułam się źle.
Justin był w drodze do więzienia.. Dlaczego? Dlatego, że
mnie chronił? Próbował mnie tylko bronić. Seth był albo martwy, albo również
jechał do więzienia. Dlaczego? Bo nie wiem jak zerwać z chłopakiem, zanim
sprawa się pogorszy. To wszystko moja wina. To wszystko się dzieje przeze mnie.
Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Zamiast tego, po prostu
patrzyłam bezmyślnie w przestrzeń.
Chaotyczne dźwięki zmalały, gdy kierowca zawrócił i zaczął
oddalać się od domu.
Wszystko wydawało się cichnąć.
Przyjechaliśmy do szpitala i przeszłam przez kilka badań.
Cały personel medyczny był przyjazny i sympatyczny. Bardzo starali się mnie
pocieszyć i wyjaśnić, co się dzieje. Odpowiadałam im, gdy to było konieczne,
ale przez resztę czasu ich ignorowałam.
Byłam zmęczona. Zmęczona bólem, zmęczona próbowaniem,
zmęczona biegiem, zmęczona płakaniem, zmęczona wyjaśnianiem. Byłam zmęczona
życiem.
Po jakimś czasie, badania się skończyły. Siedziałam sama w
środku całkowicie białego pokoju. Nie wyglądał jak typowa szpitalna sala, bo
nie było żadnych maszyn, ale był po prostu bardzo czysty.
Usłyszałam pukanie i spojrzałam w górę, by zobaczyć tą samą
policjantkę, z którą rozmawiałam wcześniej i wysoką lekarkę, która mnie badała.
- Caitlin? – zapytała policjantka. – Jestem Meri.
Spotkaliśmy się już, pamiętasz?
Kiwnęłam głową, oblizując usta.
- To jest doktor Cole, to ona cię badała.
Przytaknęłam.
- Chcielibyśmy z tobą porozmawiać, jeśli nie masz nic
przeciwko.
Wzruszyłam ramionami.
- Dobrze.
- Jak wiesz, przeprowadziliśmy kilka badań. – zaczęła doktor
Cole. – Udało nam się dowiedzieć wiele rzeczy i zebrać wiele danych, ale musisz
nam powiedzieć, co chcesz, żebyśmy zrobili z tymi informacjami.
Jeszcze raz przytaknęłam.
- Twoi rodzice są na zewnątrz. – powiedziała Meri. –
Chciałabyś, żeby przyszli czy może chcesz sama z nami rozmawiać?
- Możecie wpuścić mamę. – mruknęłam.
Nie chciałam rozmawiać o wszystkim co się stało z moim
bratem lub tatą.
- Dobrze. – powiedzieli.
Uśmiechnęłam się delikatnie i wzięłam głęboki oddech, gdy
mama weszła do sali.
- Cześć. – jej dolna warga drżała i łzy napłynęły jej do
oczu, ale zmusiła się do uśmiechu, gdy siadała obok mnie.
Przyciągnęła mnie do siebie, mocno przytulając.
- Dwa z pierwszych testów, jakie są przeprowadzane na
ofiarach gwałtu są testy na choroby przenoszone drogą płciową oraz czy
dziewczyna jest w ciąży. – poinformowała doktor Cole.
Poczułam jak mama się wzdryga na słowo ‘ciąża’ i zrobiło mi
się niedobrze.
Moi rodzice byli wyluzowani i wspierali mnie, ale zawsze
ostrzy w kwestii edukacji. Od czasu jak skończyliśmy 3 latka, ja i Christian
wiedzieliśmy, że mamy się dobrze uczyć. Musieliśmy skończyć liceum, dostać
jakiś stopień wykształcenia i nie byłam pewna jak dziecko będzie pasować do
tych planów.
- Na szczęście, pierwszy test wyszedł negatywnie. –
uśmiechnęła się doktor Cole.
- Dzięki Bogu. – wypuściłam z siebie powietrze.
- A co z drugim testem? – zapytała mama drżącym głosem. –
Czy ona jest w ciąży?
- Tak. – odpowiedziałam razem z lekarką.
Moja mama wyglądała na zaskoczoną.
- Wiedziałaś? – zapytała mnie.
- Zrobiłam test ciążowy. – przygryzłam wargę. – J-j-ja chce
zatrzymać to dziecko.
Więcej łez wypełniło oczy mojej mamy.
- A co ze szkołą? – zapytała.
- Nie wiem, coś wymyślimy. Ty i tata mi pomożecie, prawda?
- Jest kilka opcji. – wtrąciła się doktor Cole. – Tutaj –
wręczyła mi broszurkę. – Są informacje o różnych możliwościach. Jesteś jeszcze
na początku ciąży, więc masz czas, żeby podjąć decyzję, dobrze?
Obydwie z mamą kiwnęłyśmy głową. Pani doktor się
uśmiechnęła.
- Życzę tobie i twojej rodzinie wszystkiego najlepszego.
Niech Bóg Wam błogosławi.
- Dziękuję.
Doktor Cole kiwnęła głową i powoli opuściła salę.
- Wcześniej informowałaś nas, że chciałabyś wnieść
oskarżenie przeciwko Sethowi McIntoshowi, prawda? – zapytała Meri.
- Tak. – zgodziłam się, zwracając uwagę na to, co
powiedziała. – On żyje?
- Tak. – odpowiedziała.
Nie miała pojęcia, ile to słowo dla mnie znaczyło.
- Dobrze.. Będziemy potrzebowali twoje zeznania.
Opowiedziałam jej wszystko co pamiętałam a ona to nagrała i zrobiła
notatki. To było dla mnie trudne i kilka razy wybuchłam płaczem, ale w końcu dałam radę to zrobić.
- Dobrze. – Meri skinęła głową, gdy skończyłyśmy. – Zajmę
się tym, wynajmiemy prawnika i wszystko co potrzebne do sądu. Jakieś pytania?
Mama pokręciła głową, ale ja się odezwałam.
- Co się stało z Justinem? – zapytałam. – Widziałam, jak
wsiadał do radiowozu. Jeśli Seth żyje, czemu mieliby go aresztować?
- Jest aresztowany pod zarzutem zwykłego nadużycia. –
wyjaśniła.
- Co to? – zapytałam.
- Jest takie prawo, które mówi, że bezprawnie użył siły
wobec drugiej osoby z zamiarem skrzywdzenia jej.
- Ale on mnie bronił! – zawołałam.
Meri nabazgrała kilka uwag w swoim notesie.
- Jak już powiedziałam, rozpatrzymy to w sądzie.
- Ale co się będzie działo do tego czasu? – zapytałam. –
Justin będzie w więzieniu?
- Nie jestem pewna. – przyznała. – Niemniej jednak, biorąc
pod uwagę to, co powiedziałaś, będzie mógł wyjść za kaucją. Odpowiedziałam na
twoje pytanie?
- Tak, dziękuję.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Leżałam w swojej sypialni, patrząc w sufit i słuchając
krzyków moich rodziców, które rozlegały się w całym domu.
- A może adopcja? – zapytał tata.
- Ona już powiedziała, że chce zatrzymać to dziecko. –
mówiła mama. – Jeśli będzie je nosiła pod sercem dziewięć miesięcy, na pewno
nie będzie chciała z niego zrezygnować.
- Co ty mówisz? Uważasz, że powinniśmy tak po prostu się z
tym pogodzić?
- Nie wiem. – brzmiała na rozdrażnioną. – Myślę, że Seth
wystarczająco ją już skrzywdził. Mówi nam, że jest w porządku, ale ma
wewnętrzne blizny, które już nigdy nie znikną. Jest wciąż w szoku, ale nie
rozumiem dlaczego ma też zawalić edukację.
- Jestem zaskoczony, że chce zatrzymać to dziecko. Można by
pomyśleć, że będzie chciała aborcji, żeby nie musieć pamiętać o jego ojcu.
Usłyszałam huk za oknem, więc powoli zeszłam z łóżka.
Ostrożnie odsłoniłam zasłony, by zobaczyć, że jest tam Justin. Rzuciłam się, by
otworzyć okno.
- Wszystko z tobą w porządku! – zawołałam, gdy wszedł przez
okno a ja owinęłam swoje ręce wokół niego.
- Czuję się dobrze. – zachichotał. – Ciszej. – położył palec
na moich ustach, gdy kładłam się na łóżku. – Nasi rodzice nie wiedzą, że tu
jestem.
- ONA MA SZESNAŚCIE LAT, WILL! – krzyczała moja mama. – ONA
NIE WIE, CZEGO CHCE, JEST JESZCZE DZIECKIEM! Nie zamierzam pozwolić, żeby TO
COŚ zrujnowało jej życie. NIE zamierzam na to pozwolić!
Justin na mnie spojrzał.
- Oni wiedzą? – zapytał.
Kiwnęłam głową.
- Rozmawiają o tym pół nocy. ‘To’. Oto jak nazwali moje
dziecko. ‘To’ i ‘rzecz’. – westchnęłam. – Mam w sobie nowe życie. Nowy
mini-człowiek a nie ‘to coś’.
- Jestem pewien, że oni chcą dla ciebie tego, co najlepsze,
Caity. – powiedział Justin, kładąc ręce na moim brzuchu. – Dziecko to ogromna
odpowiedzialność.
Bawiłam się jego palcami.
- Tak, masz rację, ale to nie jest wina dziecka, że jego
ojciec jest kretynem.
- To prawda. – Justin ziewnął przed zamknięciem oczu.
Nagle zdałam sobie sprawę, że nie powiedziałam mu nawet
przecież, że jestem w ciąży.
- Justin?
- Hmm?
- Skąd wiesz?
Otworzył oczy.
- Kiedy poszedłem po ciebie do przyczepy, znalazłem test. –
powiedział.
- Jesteś zły? – zapytałem.
- Na Setha? Oczywiście, że jestem zły. Jestem wręcz
cholernie wkurwiony. – zacisnął szczękę.
- Nie, miałam na myśli dziecko.
Potrząsnął głową.
- Nie. Tak jak powiedziałaś, to nie jest twoja ani dziecka
wina. To wina Setha. Dlatego właśnie nie obchodziło mnie czy mnie zamkną na 10
lat do więzienia. Cieszę się, że go postrzeliłem.
Spojrzałam przez okno.
- Postrzeliłeś go?
- Tak. – przyznał. – Nie chciałem poważnie go zranić, więc
strzeliłem mu w ramię.
- Dlaczego?
- Bo chciałem, żeby czuł chociaż jedną setną bólu, jaki ty
czułaś, ale głównie chciałem go przestraszyć. Chciałem, żeby wiedział, że nie
może tak po prostu biegać i ranić ludzi nie ponosząc żadnych konsekwencji.
Gdziekolwiek to będzie - tu, na ziemi, lub gdzie indziej - gdy spotka Boga,
zapłaci za wszystko co zrobił i chciałem, żeby to wiedział.
- Nie sądzę, że powinieneś w ogóle go postrzelić, więc
cieszę się, że go nie zabiłeś. – powiedziałam.
- Chciałem, przysięgam, że chciałem, ale Bóg nauczył mnie,
że żaden człowiek nie ma prawa zabierać komuś życia bez względu na to, co ten
ktoś zrobił. Zawsze powinno się wybierać miłość zamiast nienawiści.
- Zgadzam się. – uśmiechnęłam się. – Miłość przewyższa
wszystko.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Aww, słodka końcówka, prawda? :) Powoli zbliżamy się do końca 1 części, zostały tylko trzy rozdziały..
Po prawo pojawiła się zakładka 'Pytania', więc jeżeli macie jakiekolwiek pytania o rozdział, o mnie, bądź o inne blogi, śmiało tam piszcie :)
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze, miłe słowa i ponad 18tys. wyświetleń. Jesteście świetni ♥
Piszcie w komentarzach co sądzicie o rozdziale :)
Swaggie. x